Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

matula! Guzik z masłem, jeżeli ode mnie się czego dowiedzą...
Zwolna cisza uspokoiła go i znużenie ogarnęło ze wzmożoną siłą. Usnął znowu niepostrzeżenie dla siebie, ale sen miał ciężki, wydało mu się, że larwy i zmory dręczą go, obstępują, szarpią i pytają!... Bronił się, wołając: „nie powiem, nie powiem!...“ A te wciąż go napastowały, wymieniając nazwiska kolegów, ulice, numera domów właśnie tych, które pragnął zachować w najgłębszej tajemnicy... Nagle wydało mu się, że wyprowadzają go na światło dnia, że słońce zagląda mu w oczy, łaskocze nieznośnie policzki i czoło i budzi... Podniósł powieki i ujrzał tuż blisko nad sobą wąsatą twarz żandarmskiego oficera, a obok jakieś inne postacie, pochylone z kandelabrami jarzących świec w ręku...
— Co? Co? Kto jeszcze?... — szepnął, uśmiechając się żandarm.
Przerażenie ocuciło Józefa odrazu, spróbował się podnieść, ale silne dłonie żandarmów zatrzymały go na miejscu...
— Kto więc, jeszcze kto?... Krępak?... Co za Krępak? Z Warszawy on, czy też z Radomia?... Co?
Józef ciężko dyszał i nie odpowiadał.
Oficer wyprostował się.
— Tu spać nie wolno!... Dopóki nie przyznasz się, nie odeślę cię do więzienia i spać nie będziesz!... — rzekł twardo.