Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wtem usłyszał, że żandarm odsunął cichutko klapę okienka i podgląda go znowu, więc zastukał po talerzu łyżką, udając, że je kolację. Gdy jednak usłyszał, że żandarm oddalił się, nitkę co prędzej odplątał, patyczek schował pod poduszkę, a zwitek zapisanego papieru z ukrytym w nim ołówkiem schował do kieszeni kamizelki i zabrał się spokojnie do jedzenia. Dalej starał się robić to, co zwykle robił; chodził czas jakiś po celi, podśpiewując zcicha, posłał sobie łóżko, ale serce biło mu gwałtownie i niecierpliwiło pragnienie odczytania listu.
Był to zmięty i cienki skrawek z opakowania od herbaty, drobno zapisany szeregiem zapytań.
Kto? Skąd? Za co?... Dalej szły rady, jak należy z komunikacji korzystać, w których godzinach ją dokonywać, jak chować pręcik i w jaki sposób zalepiać otworek w ścianie, aby go nie było widać!... Wkońcu stało zapytanie, które najbardziej zastanowiło Józefa. „Kto jest blondynka, której się pan kłania na spacerze?“...
— Aha, blondynka?... On nie wie, on sam chciałby się bardzo dowiedzieć?! Ale co znaczy to pytanie? Kto wie, kto tam siedzi za ścianą?... Może to szpieg, albo żandarm?... Sam sposób przesłania listu jest tak dziwny?... W jaki sposób i czem zdołał więzień przebić mur parostopowy?... Przecież pewnie zrewidowano go i ogołocono ze wszystkiego, jak i jego przed zamknięciem w celi?.. — rozważał Józef, namy-