Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ślając się, co odpisać i czy wogóle warto odpisywać.
Gdy tak siedział pochylony u stołu, za ścianą rozległo się ciche puknięcie, które po pewnej przerwie powtórzyło się głośniejsze i bardziej naglące.
— Jeszcze może „wsypie“!... — pomyślał Józef, zrywając się od stołu i podchodząc ku drzwiom, aby podsłuchać, co robią żandarmi.
Jedli pewnie kolację, bo cicho było na korytarzu, a zalatywał stamtąd mocny i apetyczny zapach kapuśniaku.
Chłopak przeszedł się razy parę po celi w zamyśleniu. Wreszcie potrząsnął głową i szybko się zdecydował:
— Co mi zrobią?... Nic mi nie zrobią. A może to doprawdy towarzysz i więzień. Dlaczego jednak nie napisał nic o sobie?... Pewnie dlatego, dlaczego i ja nie chcę pisać o sobie!... Acha!... Niech tam: napiszę pierwszy!
Skreślił na dołączonym skrawku czystego papieru swe dzieje w krótkości, dodając, o co go obwiniają, poprosił o wiadomości, z kim ma do czynienia, o wskazówki, jak można robić dziury w tak grubych murach, wkońcu dodawał, że blondynki wcale nie zna, że ukłonił się jej tak, przez grzeczność i że pragnąłby również wiedzieć jej nazwisko, bo wydała mu się sympatyczną.
Liścik wysłał w samą porę, gdyż ledwie zdążył odejść od kąta, zachrobotały rygle i wszedł posługacz, niosąc na noc wiadro cuchnące.