Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żandarm stał przy wejściu na kamiennych schodach i śledził go złym wzrokiem. Czując dość ostry ból w głowie, Gawar wyjął chustkę od nosa i potarł nią czoło. Istotnie na płótnie zostały ślady krwi. Józef oczyścił zadrapanie starannie, nie chcąc robić widowiska swoim siepaczom. Chodził wolno i wodził oczami już nietylko po niebie, lecz i po oknach, w których głębi pojawiały się gdzie niegdzie blade twarze uwięzionych. Ale drugi żandarm, który stał w końcu ścieżki, tam również spoglądał, groził natychmiast pięścią i twarze nikły. Pod oknami regularnie jak wahadło chodził tam i napowrót żołnierz z nabitą bronią. Nie mógł więc Józef przekonać się, czy był tam kto znajomy, czy nie... Serce mu tylko coraz żywiej, coraz weselej bilo i poczuł głęboki żal, gdy żandarm spojrzał na zegarek i dał znak do powrotu.
Cela wydała mu się bardziej jeszcze ciasną i smutną.