Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kapitanie — odezwał się nakoniec — sądzę, że kajdany są zbyteczne!
— Hm!
— Tembardziej, że ich nie znaleziono!
— No, rozumie się; w takim razie sprawa przedstawia się zupełnie jasno!
Nordwist umilkł. Kapitan przegwizdał całą arję, zanim młody oficer domyślił się, że wyjść powinien. Doktora kapitan sam wezwał. Pokazał mu język i zasięgnął rady co do swego zdrowia, nadwątlonego trochę podczas wyprawy,, a tak patrzał na niego, że doktór nie śmiał słowa powiedzieć. Bardzo zły wyszedł z kajuty i bohaterowi swej powieści narobił wieczorem wiele nieprzyjemności.
Tom widział te wędrówki do kajuty kapitana i był ogromnie wesoły; ale Dick nie robił mu wielkich nadziei.
— Ty wszystko widzisz w czarnych barwach — powiedział mu Tom i poszedł zanieść jeść Smith‘owi.
Znalazł go leżącego z twarzą ukrytą w poduszce. Postawił przed nim beczułkę, na niej położył deskę, a na desce umieścił miskę i przybory.
Smith leżał i nie ruszał się.
— Zjadłbyś ciepłej strawy, Smith.
— Nie gadam z tobą!... Jesteście nędznicy!... — wybuchnął Smith, ale się podniósł i spojrzał na zupę.
— Nie bądź uparty, zjedz trochę, bo jeszcze zachorujesz. Kapitan miał przecie słuszność. Pomyśl tylko, jakiby to był wstyd, gdyby rozeszła