Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

py, ale nic przed sobą nie widział... rozważał tylko w najdrobniejszych szczegółach każdy czyn, każdy wyraz swoich podwładnych. Tak, bunt tli już od dawna i trzeba temu koniec położyć!
Drzwi otworzyły się i do kajuty zajrzała łysa głowa mistera Will‘a.
— Może przeszkadzam?
— Nie, proszę!
— Chciałem z panem, kapitanie, pomówic... Widzi pan, to trochę za surowo...
Kapitan podniósł się z krzesła.
— Mister Will, kto jest dowódcą tego statku? Ja, czy pan?
— Tak, kapitanie, ale...
— Bez ale! Jeżeli kto jest winien w całej tej sprawie, to pan! Nie umiesz utrzymać powagi władzy. Jesteś za dobry, za poufały z majtkami. Prości ludzie muszą czuć pana nad sobą, więc albo skasujmy wszelką władzę, albo... Bunt dojrzał w czasie mojej nieobecności...
— Upewniam pana, że nie rozmawiałem z nimi... Choć prawdę mówiąc, myślę, iż Smith ma po części rację.
— Co? Proszę bardzo nie zmuszać mnie do tego, bym także i pana aresztować kazał.
Mister Will poczerwieniał, łagodne jego oczy błysnęły stalowo; wstrzymał się jednak, a widząc, że kapitan, zajęty czem innem, nie zdaje się zwracać na niego uwagi, wyszedł z kajuty.
W chwilę później wszedł Norwist. Siadł i tak długo milczał, że zniecierpliwiony kapitan zaczął gwizdać jakąś arję.