Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więcej nad piędź ziemi zostało. Tu stanął i, dygocząc od zimna, patrzał na bezmiar wody, błękitniejącej w brzasku. Wyjął z woreczka kilka kawałków cuchnącego mięsa i zaczął je pożerać. To go trochę rozgrzało i wróciło mu przytomność.
— Selimie! — odezwał się. — Chodź, nie bądź uparty. Tu jest miejsce dla nas obu. Chodź, bracie! — rzekł łagodnie.
Czerkies nie ruszył się, nie podniósł spuszczonej głowy. Jak wilk kłapał zębami, plecy mu się trzęsły, każdy włosek drżał w brodzie. Wichlicki chwycił go pod ramiona i wciągnął wyżej pod skałę; w tej chwili kamienie, podmyte z tej strony, osunęły się a on sam wpadł po pas w wodę. Oblało go zimno straszne, przejmujące, płomienne prawie; by uciec przed nim natychmiast, oparł się o głazy, chciał wyskoczyć. Ale kamienie znowu się pod nim osunęły. W tej chwili wzrok jego padł na zsiniałą, cierpieniem zeszpeconą, zezwierzęconą twarz Selima z obłąkanemi od strachu oczyma, i widok ten wrócił mu spokój i wolę. Zamknął oczy, zaciął usta, plecami oparł się o skałę — i czekał. Członki tężały mu, ból łupał w kościach, trząsł nim, jak wichura trawką, i drżenia okropne uchodzącego życia przedostawały się do głowy, do mózgu, do rdzenia istoty. Nakoniec wszystko zdrętwiało, tylko serce tłukło się jeszcze w strasznych, niepohamowanych uderzeniach, za każdą nową falą wody, zalewającą mu piersi. Znowu opadły go marzenia. Widział Helę, matkę, góry i kraj ciepły... Chciał coś mówić, ale nie mógł, więc rzucał się w przepaść i unosił