Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie chcą bez tego dalej pracować!... potwierdził Sudejkin.
— Wyjdź do nich!... — szepnął Chruszczow.
Beniowski przezwyciężył odrazę, która odbiła się przez mgnienie oka na jego twarzy, i poszedł z Chruszczowem ku piaskom morskim, gdzie zgromadziła się, hałasując i głośno rozprawiając cała prawie osada okrętu.
Powtórzył pytania, wysłuchał całego szeregu skarg, żalów, utyskiwań na los, na niego, Beniowskiego, na nierozważne porzucenie oj czystych krajów na trudy podróży, na niewiadomość przyszłości, na okropności, które ich już spotkały i które ich na pewno jeszcze czekają... Wszystko zakończone zostało już nie prośbą, lecz stanowczą rezolucją, że osiedlają się na wyspie na dłużej i zajmują się zgromadzeniem bogactw do czasu, aż zbiorą ich dosyć.
Beniowski odpowiedział im szczegółowo, punkt za punktem, powtarzając to samo, co już był powiedział, i prosząc o zwłokę do jutra.
— Skoro po rozwadze uznacie żądania i zamiary wasze za słuszne, sam stanę na czele ich wykonania.
— Hurra! hurra!... Niech żyje Beniowski!... Myśl, myśl, rozważaj, głów się, jeżeli chcesz, to choć do jutra, ale jutro prowadź nas, bo my już naszego postanowienia nie zmienimy!... — zawołali wtedy zebrani i, potrząsając czapkami nad głowami, rozprawiając głośno, rozeszli się po obozie.