Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miał wzrok najbystrzejszy, krzyknął niespodzianie:
— Alaksyna!... Alaksyna!...
Zdumieli się wszyscy, nie przypuszczając, aby mógł okręt w tak krótkim czasie wrócić tak daleko zpowrotem; jednak Amerykanin nie przestawał wołać:
— Alaksyna!... Alaksyna!...
Beniowski posłał więc Kuzniecowowi, który siedział razem z chłopcem w koszu, perspektywę dla zbadania dojrzanej przez ostrowidza ziemi. Jakoż w pół godziny potem Kuzniecow ogłoszoną ziemię na widnokręgu odszukał i obwieścił głosem gromowym, iż aktualnie ją widzi.
Radość więc stała się powszechna i sam Beniowski, nie bacząc na bolejącą nogę, wdrapał się na bocieniec, aby o prawdzie słów Kuźniecowa przekonać się własnemi oczyma. Zaraz wydał rozporządzenie zmierzenia głębokości wody i uczynienia przygotowań do zarzucenia kotwicy. Wiatr gnał okręt wprost ku onej wyspie i ta w oczach rosła, wyłaniając już wyraźnie złomy oraz szczeliny swych skał pobrzeżnych, jasne piachy żółtych osuchów, tu i owdzie zielone gaje drzew oraz krzewy, drobne od odległości, niby mech. Przystąpiwszy na ćwierć mili do lądu, zatrzymali się z powodu zmierzchu i zarzucili kotwicę na czternastu sążniach głębokości.