Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nad ranem wiatr nagle ustał i morze przycichło, z czego Beniowski wywnioskował o bliskości ziemi. O świcie dostrzegli stada ptaków, które osądzili być lądowemi, kolor wody w morzu takoż się zmienił od licznych porostów. Ziemi jednak dzień cały widać nie było, choć kilkakrotnie ogłaszano ją z bocieńca — zawsze okazywało się, że były to ciemne obłoki uciekającej burzy.
Że jednak wiatr wiał dobry i wypogodziło się, wróciła jakoś ludziom ochota do pracy; skorzystał z niej Beniowski, kazał lufty wszystkie otworzyć, okręt przewietrzyć, zapasy raz jeszcze przejrzeć i wysuszyć futra, jedyne bogactwo pozostałe teraz załodze do handlu zamiennego w razie, gdyby się okręt dostał nareszcie do krajów zamieszkanych.
Okazało się, że od zepsucia wskutek wilgoci i spożycia miasto pokarmu ocalało zaledwie 788 skór bobrowych, 260 lisich i 1900 sobolich. Nie było to wiele, zważywszy na ilość marynarzy, oraz na daleką drogę.
Oczekiwanie rychłe ziemi wywołało wprost gorączkę; niechętni doniedawna do wszelkiego ruchu i wysiłku ludzie, widząc coraz liczniejsze stada ptaków, porzucili swe legowiska, zajęli dziób okrętu, wypełnili kosze masztów, powłazili na reje i drabiny sznurowe want. Wszyscy wpatrywali się wdal.
Nagle nowochrzczeniec Zacharjasz, który