Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko oddać do naszego bezwzględnego rozporządzenia jedną prowincję, gdzie moglibyśmy założyć wspaniałą osadę, ale ponad to zgadza się uczestników pochodu wynagrodzić suto złotem oraz drogiemi kamieniami, perłami... Nie wątpię, iż wielu z was uśmiecha się tak niespodziana nadzieja szybkiego zbogacenia się, lecz rzecz ta ma dwie strony... Przedewszystkiem wzbudzimy ku sobie wielką nienawiść w pewnej części tubylczej ludności, z którą nic nas dotychczas nie kłóci, gdyż, o ile wiem, nie są to wcale ci sami dzikusi, co napadli w początkach na nas, a wcale polerowne i zamożne plemiona, mieszkające w zachodniej części wyspy... Nie widzę żadnej potrzeby, ani korzyści w mieszaniu się do tej obcej nam kłótni, która jednak dużo nas kosztować może... Cóż dopiero, jeśli przypadkiem wojsko Huapy zostanie pobite!... Położenie nasze stanie się wówczas wprost rozpaczliwe, a zginą również wszelkie nadzieje oraz rachuby na stosunki handlowe z tą bogatą i dogodnie położoną wyspą na drodze naszej do wysp Aleuckich...
Przełożenie to mocno ostudziło zapał zebranych, już nawet wielu zaczęło bąkać coś o miłej zgodzie:
— Lepiej nie!...
— Prawda!... Dość mamy swoich swarów!...
Drudzy jednak rychło zakrzyczeli lękliwych, dowodząc, że przecież nie poto uciekli z Kamczatki, by spać za piecem, że druga taka okazja