Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się pewnie nie zdarzy, że złoto i klejnoty zdobyte pozwolą wszystkim do końca życia zażywać spokoju i dostatku...
— Kto zginie, temu nic nie trzeba!... Niech w Bogu spoczywa! A kto zostanie, będzie miał!... — wołali.
Wtedy znowu przemówił Beniowski:
— Nie poto przedstawiłem wam skutki niebezpieczne wyprawy, iżbym chciał od niej odwodzić! Owszem sam pierwszy wezmę w niej udział, aby dowieść życzliwości naszej ku gościnnemu tutejszemu monarsze i zaskarbić sobie jego łaski na przyszłość... Powiedziałem wam o niebezpieczeństwach porażki dla podniecenia jedynie waszej waleczności dla wykazania, że nie zabawa, ani zwykła przejażdżka was czeka w tej wyprawie, lecz krwawa i okrutna walka... Chcę, żebyście, idąc na nią, pamiętali o tem, że wygrać ją musimy, a więc, żebyście wybrali z pośród siebie jedynie najśmielszych, najmężniejszych, najdzielniejszych, nie tych zaś, co marnego tylko szukać tam pragną zarobku!...
Mowa powitana została radosnemi okrzykami i obietnicami bezwzględnego posłuszeństwa.
Wtedy Beniowski sam wyznaczył uczestników wyprawy i rozdał przywództwo nad nimi w taki sposób, że lewe skrzydło w liczbie trzynastu strzelców oddał pod dowództwo Kuźniecowa i Boskarowa, prawe również z trzynastu żołnierzy powierzył Winblathowi i Baturinowi,