Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

owak, krew nasza polałaby się! Niech lepiej poleje się krew naszych nieprzyjaciół. Czy nie dość jej straciliśmy na tej niefortunnej wyspie?...
— Dziś w nocy podnieść kotwicę i uciekać!... — radził Gurycin.
— A Stiepanow i jego stronnicy?... Nie znając powodu, na pewno urządzą nam zaraz na wstępie bunt, który zupełnie odda nas w moc rozsierdzonego za wiarołomstwo Huapy... Jeżeli chcecie, wybadajcie ducha załogi w tym względzie... Niech się wypowiedzą... Ale ja inaczej postąpić nie mogłem dla uniknięcia grożącej nam masakry...
— Załoga na pewno się zgodzi!... Ba, taka gratka!... zarobią pieniędzy i pochulają!... — zauważył w milczeniu przysłuchujący się rozmowie Sybajew.
— A no zobaczymy!... Chodźmy, bo późno!... I słyszę, że w obozie Formozczyków trąbią!... — zauważył Baturin.
Rozeszli się do swoich cel, a Beniowki, znużony całodzienną usilną robotą, legł zaraz na łożu i usnął. Nazajutrz o świcie przybyła deputacja od stronników Stiepanowa, żądając, aby Beniowski pozwolił im posiłkować dobrego i wspaniałomyślnego miejscowego monarchę w jego wyprawie na sąsiady.
— Od wszystkich jesteście?...
— Nie, my od swoich!... My prosimy pozwolenia tylko dla siebie!...