Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprawy, zanim gdziekolwiek na stale osiędę; wojna zaś z Chińczykami jest rzeczą, która nie skończy się w miesiąc, ani dwa...
— Zapewne, zapewne... — bąkał Hiszpan. — Więc co mam powiedzieć?
— To właśnie powiedz!...
Długo tłumaczył don Hieronimo to krótkie zdanie, mimo to twarz króla spochmurniała. Aby go pocieszyć, zaproponował mu Beniowski zwiedzenie okrętu. Wysłał tam z nim Chruszczowa, którego król sobie bardzo upodobał. Sam Beniowski zajął się przygotowaniem dalszej uroczystości, a głównie urządzeniem fajerwerku, na którego wrażenie bardzo liczył.
Po krótkiej zorzy nagła noc podzwrotnikowa zapadła odrazu, jak czarna ciężka przyłbica. Król już zabierał się do powrotu, już prowadzono mu chrapiącego rumaka, gdy łysnęły czerwonemi ogniami i zahuczały, jak gromy, trzy największe działa na statku, poczem w ciemnościach z sykiem rozwinął się młyn ognisty, sypiąc fontanny iskier. Stało się widno, jak w dzień, wypłynęły z ciemności koralowo malowane sztucznem światłem szeregi żołnierzy nagich, w pióra ozdobionych, a nad nimi potężne pnie drzew gumowych, spowite lianami oraz drżące w leciuchnym wietrze, jakby ciekawie ku ogniom pochylone korony palm. A jeszcze dalej błyskało złotem odbiciem świateł lustro morza we wrębach skalistej zatoki. Ciemne złomy urwisk oraz ich cienie i czarna plama korpusu