Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po obiedzie wybrał się król na obejrzenie obozu Beniowskiego. Ten wysłał przodem Chruszczowa, aby przygotował przyjęcie. Zaledwie król z orszakiem pięćdziesięciu swych dygnitarzy i postępującem ztyłu całem wojskiem zbliżyli się do okopów, zahuczały armaty, co wywołało wśród gości niezmierne zamieszanie, gdyż postraszone ich wierzchowce zaczęły się wspinać i rzucać, wysadzając jeźdźców z siodeł. Sam król spadł na ziemię, co nie zmniejszyło zresztą jego ochoty i wesołości. Odtąd jednak wszyscy szli piechotą do obozu, zostawiwszy rumaki na pieczy giermków. Działa wciąż paliły w obozie, a dym, huk i ogień, choć zasłaniały widok i przeszkadzały rozmawiać, bardzo cieszyły króla, co widać było po niezmiernie przyjaznem obejściu się jego z Beniowskim.
Ujął nawet pod rękę swego białego gościa i tak weszli do szałasu tego ostatniego, dokąd ośmielił się wkroczyć za nimi jeno główny wódz Huapy z trzema przedniejszymi oficerami.
Tu, spocząwszy nieco na poduszkach i zydlach oraz obejrzawszy z ciekawością leżące na stole mapy, książki i instrumenty astronomiczne, wznowił Huaipa swoją rozmowę o Chińczykach oraz o nadziei wyrugowania ich z wysp przy pomocy Beniowskiego. Hiszpan bardzo ponętnie całą rzecz przedstawił, Beniowski jednak nie kwapił się z wypowiedzeniem.
— Muszę wracać do Europy, muszę tam załatwić przedtem moje majątkowe i rodzinne