Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będzie! — odrzekł krótko i oddalił się.
Chruszczow śledził go czas jakiś wzrokiem zdziwionym.
— Bestja!... — szepnął wreszcie z odcieniem dobrotliwego zgorszenia; pogładził siwą brodę i ruszył ku wybrzeżu, gdzie wśród beczek uwijał się Winblath z kilkoma ludźmi.
Wszyscy chcieli iść na tę uroczystość. Niemało miał zachodu Beniowski, aby przekonać oficerów i szeregowców, iż najprostsza ostrożność każe zostawić właśnie w takiej chwili wzmocniony oddział dla strzeżenia obozu.
— Skąd wy wiecie, że to nie podstęp, że oni nie zjawią się tu w czasie naszej nieobecności, nie zawładną naszym dobytkiem, orężem, okrętem i nas bezbronnych nie wymordują...
— Nie ośmielą się!... Tchórze są, my ich znamy!...
— Na niego groźnie spojrzeć, to on już się kurczy!...
— I to, że dobrzy są... Chrześcijany... Niczego nie odmawiają!...
— Baby i dziewki też mają... miłosierne!...
— Właśnie!... W tem cała ich siła!...
— Ktoby ich tam krzywdził, kiedy sami wszystko oddają!... — wołali jeden przez drugiego, żartując i śmiejąc się.
— A jednak... trzecia część załogi musi zostać w obozie na straży... Co parę godzin towarzysze z wioski będą przychodzili i luzowali ich... Na noc zaś wszyscy wrócić muszą do swoich