Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chat... Inaczej wcale uroczystości nie będzie: posyłam zaraz odmowną odpowiedź Mikołajowi!... — postanowił wkońcu zniecierpliwiony Beniowski.
— Nie przyjdą ci, co wynieśli się, nie przyjdą!... Już trzeci dzień ich niema!...
— Przyjdą, bądźcie przekonani... Postawię to, jako warunek umowy, żeby ich z wiosek wyrzucono i dostawiono tu do nas!
— Nie, tego znów nie trzeba!... Poco czarnych obrażać. Dobre dusze!... — sprzeciwiali się niektórzy.
Jednak wkońcu przemógł zdrowy rozsądek i zastanowienie. Poddano się rozkazom Beniowskiego bez szemrania, w obozie został na straży silny oddział marynarzy. Reszta, nie wyłączając kobiet, ruszyła wczesnym rankiem ku wsi, odległej o ćwierć mili od brzegu. Nastazję niesiono w palankinie, który przysłał po nią Mikołaj. Miała na sobie suknię z ciemnego bławatu japońskiego, własnoręcznie w czasie podróży uszytą, i tylko złoty krzyż, drogiemi kamieniami pięknie kameryzowany, zdobił jej skromny strój i wysmukłą postać.
Zato inne niewiasty powkładały na siebie, co miały najlepszego, lśniły się od złotogłowia, pereł, drogich korali i „samocwietów“. Mężczyźni też postroili się, aby im dorównać, w żupany i kazakiny z drogiego sukna barwnego ze srebrnemi i złotemi guzami. Szli niby bez oręża, ale ten i ów schował nóż albo i krócicę w zanadrze.