Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przedewszystkiem, jakiem prawem naruszyłeś mój rozkaz!?... Jeżeli myślisz, że cię broni stara ze mną przyjaźń, to się mylisz. Musiałbym cię ukarać, skoroby się wydało... Dlatego nie chwal się z tem, coś widział, a jutro sam to wszystko obaczę i rozważę!
Był pewny, że tak jest, i długo w bezsenności bił się z myślami oraz własną pokusą, aby zostać na tych wyspach błogosławionych i dać wypoczynek strudzonej duszy i ciału...
Ale w takim razie wniwecz obracały się jego wszystkie wymarzone plany! Zostanie takim, jak ten portugalski wychodzień... Może trochę śmielszym, trochę rzutniejszym, posiadającym więcej wiedzy i powagi, które zresztą nie są tu wcale potrzebne!... — Ten Tonkińczyk w gruncie rzeczy zupełnie jest na swojem miejscu!... — powiedział sobie szczerze. — Nie, tyle rzeczy dźwignąć, tyle przeszkód pokonać poto, aby w jakimś głuchym, morskim ostępie sadzić ryż i trzcinę cukrową!... Śmieszny rezultat!... Dla tego nie warto było palić Bolszej i mordować nawet nicponiów kozaków!... Zresztą to przedsięwzięcie nie powiodłoby się... Moi wałkonie, pijacy i hultaje nie długo smakowaliby w tutejszej cnocie i... nie przysporzyliby jej... Rychło pokłóciliby się między sobą, z mieszkańcami, z naczelnikami, z dostojnymi starcami... Zaczęłyby się burdy i bijatyki, jak na okręcie! Koniec końców krajowcy wypędziliby nas wszystkich... Zresztą wyczuwam, że są tu jeszcze jakieś trud-