Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kilkanaście sztuk materyj jedwabnych i bawełnianych, aby sobie wszyscy uszyli jednakowe pludry i koszule, bardziej odpowiednie dla tutejszego gorącego klimatu.
Do wieczora zajęci byli szyciem, krajaniem, przymierzaniem, przeplatając robotę wesołym śmiechem i baraszkowaniem. Późno w nocy, gdy już obóz spoczywał we śnie, wśliznął się do chatki Beniowskiego Winblath i prosił o przebaczenie, iż pomimo zakazu udał się na zwiedzenie przyległych obozowi okolic w towarzystwie jednego krajowca, umiejącego parę słów po portugalsku. Widział porządnie zabudowane wioski w prześlicznem położeniu, pola pokryte obfitemi zbożami, a drzewa gęstym owocem. Oprócz pomarańcz, cytryn, kokosów, bananów, winogradu, arbuzów, melonów, patatów, ryżu, prosa, grochu, kukurydzy i innych, widział w pięknie utrzymanych plantacjach trzcinę cukrową, tytoń, bawełnę i... ule z pszczołami.
Zwiedził takoż zakład garncarski i dystylarnię, gdzie rozmaite pędzono likwory. Twierdził, że rękodzieła bardzo są wśród wyspiarzy rozwinięte, że niewiasty tkają po domach materje jedwabne oraz bawełniane, a dużo mężczyzn prócz rolnictwa trudni się rzemiosłami, tak że wyspy łatwo same mogą opędzać wszystkie swoje potrzeby.
— Co, czy nie założyć nam tutaj swojej osady?... Jak uważasz?... — spytał zamyślonego Beniowskiego.