Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ze złotemi guzami, z białą, sięgającą do pasa brodą.
Gdy koło jedenastej z rana dźwięki muzyki oraz szmer i głosy przy bramie wjazdowej dały znać o powrocie Uri-khamy z urzędowania na mieście, wyszedł na jego spotkanie Beniowski z przyjacioły i przedstawił ich niezwłocznie dostojnikowi. Wszczęła się ogólna rozmowa, w czasie której bonza zręcznie wstawił wiadomość o sprowadzonych z okrętu przedmiotach. Wice-król tak się wiadomością tą zaciekawił, że, odłożywszy obiad, udał się przedewszystkiem, aby je obejrzeć. Tu wystąpił Beniowski z piękną przemową, w której prosił Uri-khamę, aby przyjął te małe upominki na pamiątkę łaski i dobroci, jakiemi obdarzył nieszczęśliwych wędrowców, miotanych burzami zdala od ojczyzny.
Mowę tłumaczył bonza, a wielkorządca słuchał jej łaskawie. Poczem uprzejmie podziękował i kazał zaraz wszystkich prosić do siebie na obiad. Obiad był przewyborny, usługiwały dziewczyny młode i ładne z ogromnemi barwnemi kokardami pasów na plecach, podobnemi do skrzydeł motylich. Przygrywała muzyka, lubo nie doskonała, uszom jednak dość przyjemna.
Wstawszy od stołu, wszyscy poszli do ogrodu, gdzie próbowano muszkietów, strzelając z nich do celu. Dziwiła niezmiernie obecnych zręczność w tej mierze towarzyszów Beniowskiego. Ku końcowi rozrywki sam Uri-khama