Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tełek błyskały daleko wśród zieleni i wysoko na stokach gór, jak gwiazdy.
— Psia mać! — mruczał Gałka, patrząc na światła.
— Pogańskie mrowie!...
— Nieduże to ciałem, nie większe od jarmarcznej lalki... ale przemyślne! — zgodził się Rybnikow.
— Mówię wam, taki był prześcipny, że, skorom ustami ruszył, wlot mię rozumiał... A grzeczny... aj — aj! Do nikogo nie podszedł bez ukłonu w pół pasa, bez uśmiechu i swego „sajonnara“!... A honorny!... Niech Bóg uchowa brzydki mu wyraz powiedzieć, albo go tknąć!... Zaraz za nóż! — opowiadał Boskarow Urbańskiemu o rozbitku Japończyku, który przed laty dostał się był w niewolę do Bolszej.
Gdy i nazajutrz nikt się na statek do południa nie zjawił, Beniowski, po naradzie z oficerami, napisał list po holendersku w grzecznych wyrazach do władzy miejscowej, w którym donosił, skąd płynie i dokąd udać się zamierza, a takoż czego potrzebuje w obecnym swym stanie. Winblath z Kuzniecowem i kilkunastu zbrojnymi ludźmi siedli do batu i list ów do miasta powieźli.
Przez nich posyłał Beniowski gubernatorowi w prezencie trzy skóry bobrowe i sześć kunich. Aby zaś nie eksponować swych towarzyszów na jaskrawe niebezpieczeństwo lub dzikość tych nieznanych nikomu mieszkańców, kazał pod-