Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieść kotwicę i wślad za szalupą przysunął się z okrętem do brzegu, aż o kilkaset kroków.
Natychmiast odbiły od przystani trzy potężne łodzie pełne zbrojnych wojowników, które, stanąwszy w pewnej odległości, obserwowały pilnie najmniejszy ruch przybyszów.
Beniowski śledził też z mostku przez szkła wysłany na brzeg oddział, widział, jak w towarzystwie jednej łodzi japońskiej przybili do drewnianej dygi, jak na nią wyszli, pozostawiwszy na straży w szalupie czterech ludzi, zgodnie z danym im rozkazem; widział dalej, jak po szerokich schodkach kamiennych weszli na wzgórek, na którym rosły sosny i między niemi widniał rodzaj wysokiej wrótni, wygiętem przęsłem nakrytej. Minęli wysłańcy wrótnię, poprzedzani przez japońskich wojowników, i znikli.
Upłynęła godzina jedna, druga i trzecia; nadchodził wieczór. Znów zabłyszczały niezliczone ognie na brzegu i kolorowe latarki na dziobach łodzi poczęły snuć się dookoła statku po czarnej wodzie.
Beniowski kazał zdwoić straże i nie puszczać blisko nikogo bez opowiedzenia się; zresztą Japończycy nie naprzykrzali się, trzymając się wciąż zdaleka. Lękliwa cisza zapanowała na statku; sam Beniowski zaczynał niepokoić się nie na żarty i co czas jakiś wychodził na pokład z kajuty, aby dowiedzieć się, co słychać. W kajutach kobiet słyszał szepty trwożne i nawet