Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ny, ziemioroby... Każdemu według sprawiedliwości, według zasługi... Jednemu zagon, drugiemu obok takuśki!... Jednemu chałupa, drugiemu też taka wedle dzieci i rodziny, jednemu krowa, owca, świnia, koń czy inny statek... drugiemu też... według zakonu... Wybrani naczelnicy, żeby pilnowali, żeby nikomu nie działa się krzywda najmniejsza...
— Juściż... żeby żadna krzywda!... Ni, ni!... — przywtórzył tłum.
— Więc jako ciebie znamy za najsprawiedliwszego, i jako twoim przemysłem tutaj przypłynęliśmy, i jako twoja głowa wśród nas najtęższa, prosimy cię, abyś rozkazował wedle wszystkich tych rzeczy...
Beniowski głową pokręcił.
— Choćbym chciał, dzieci moje, nie mogę... Przedewszystkiem nas tu znajdą, przyślą zbrojne okręty, wystrzelają, zabiorą, co wyrobimy, i nas samych „zapołonią“...
— Kto nas tam znajdzie!... Kto trafi tu, gdzie my z takim trudem dopłynęliśmy!?...
— Skoro zaczniemy prowadzić handel z ludami ościennemi, zaraz nas znajdą...
— Poco handel!?... Abo to święci pustelnicy, starcy i eremici handlowali?... Abo to nie starczyli sami sobie!... Niech będzie pochwalone imię ich na wieki wieków!... — wstawił pobożnie Trofimow.
— Zgódź się, zgódź, Beniowski!... — wołali inni.