Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dokąd sam się podziejesz?...
— Okręt nasz!...
— Nie ujdziesz, nikogo nie puścimy!...
— Przy dobrej woli i na tratwie uciec można!... Stąd do Japonji niedaleko!... Ale nie o to chodzi!... — odpowiedział Beniowski. — Słyszałem tu wielce piękne plany... Czy pomyśleliście jednak o tem, że aby te olbrzymie pnie wykarczować, te czarnoziemne łany zaorać, potrzebne są narzędzia, pługi i brony, a my mamy zaledwie łopaty i motyki...
— Przekujemy jedną kotwę na lemiesze!...
— Dobrze, a w cóż będziecie orać; ani konia, ani wołu, ani żadnego bydlęcia!... Ziemia ciężka, gliniasta... Ale i to, przypuśćmy, dałoby się pokonać, ciągnęlibyśmy pługi łańcuchami zapomocą kołowrotów... Gdyby nie najważniejsza rzecz, że nie mamy wcale nasion!... A bez zboża jaka może powstać wieś, jaka społeczność!... Przecież nie zechcecie uprawiać owych bananów, gruszek i orzechów, dobrych na przekąskę po dobrym obiedzie...
— Juściż!... I teraz mamy ich dość!...
— Bez chleba żyć się nie da!...
— Prawdę mówi Beniowski!... Zawsze ma rację...
— Głowacz!... ho!... ho!...
Znowu Beniowski dał znak, że chce mówić.
— Następnie — co to za wieś, za osada, za wielkie państwo bez przyszłości, bez pomnaża-