Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean II.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aby wylękłych i ogłupiałych znowu ugiąć pod ciężką swą prawicę... Mylisz się, tyranie!... My odtąd będziemy już żyli nie dla ciebie a dla siebie.
Mówca zatrzymał się, głęboko odetchnął i płonącem okiem objął zasłuchany tłum, poczem zaczął znowu głosem głębokim i mocnym:
— My pragniemy, aby chore nasze wróciły do zdrowia i aby zdrowe wzmocniły się, aby kości nasze pokryły się ciałem, zaleczyły rany nasze, a dusze nasze zapomniały niedawno przeżytych okropności... Słowem znowu chcemy stać się ludźmi, chcemy przestać służyć jeno twym celom i twym namiętnościom, pyszny człowieku!... My posiadamy też same uczucia i potrzeby i mamy na nie równe, jak ty, prawo... My zostaniemy tu, aby założyć wolną gminę, która trwać tu będzie tyle czasu, ile jej się podoba, ile trzeba będzie dla jej szczęśliwości... My żyć tu zamierzamy bez panów, bez ciemięzców, bez innych nakazów oprócz przykazań Boskich, równi z równymi i wolni z wolnymi... Przecież w tym celu uciekliśmy z Kamczatki, przecież to obiecywałeś nam sam, zdrajco przeklęty!... A teraz, gdy owa cicha wyspa znalazła się nareszcie, co mówisz?... Nie, bracia moi, raczej śmierć, niż dalsza u tego niegodziwca niewola!... Na szczęście widzę, że tym razem ręce ma on przykrótkie, że nawet najbardziej zaślepieni opuścili go i że nie my jego, lecz on raczej nas słuchać musi... Otóż zapowiedzcie mu to w oczy i wy-