Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na kraj świata, gdzie łatwo człeka sprzedać w niewolę bisurmańską...
— A tamtędy ku północy, choć tak samo źle, ale swoi pod bokiem i wszystko znane... Już my tam mrozów, śniegów i lodów więcej zwyczajni, niż owych gorąc piekielnych, od których ołów topnieje!... Co, może nie? — dowodził Kondraszkin.
— Jużciż prawda!... — zgadzali się wszyscy. — Od mrozu można się okryć, odziać, a gdzie się schowasz od gorąca!?...
Beniowski już wkońcu nie odpowiadał na te brednie.
— Zobaczycie, zobaczycie!... — powtarzał jeno gniewnie. — Ku zgubie pewnej idziecie!... I kto was i dla jakich swoich korzyści na to podmówił!?
— Nikt nas nie podmawiał!... Wszyscy my tej samej myśli!... — odpowiadano mu z tłumu.
— Cóż wy myślicie, że tam co krok wioska na was czeka z ciepłym piecem na brzegu. Toż tam przecie mroczna, lodowa, straszliwa pustynia, tysiącomilowa, bezludna!...
— A zawsze w tamtą stronę bliżej do swoich, a nie dalej, a w tę ku południowi od ziemi naszej płyniemy!... — powtarzali z tępym uporem.
Zrozumiał Beniowski, że ich nie przekona; przemyśliwał więc, jakby inaczej ratować wyprawę, jakby choć magnes lub co innego w kompasie odmienić lub choćby go w stronę odchylić, podłożywszy kawałek żelaza. Spostrzegał jednak