Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wcale głośno, ale zaraz umilkła, skorom podszedł...
— Ech, może mówiła o swoich sprawach niewieścich?
— Gdzie zaś!... Innyby miała pozór!... Ja ją znam!... Zresztą niema co z nim o tych sprawach gadać!... Wszyscy o nich więcej wiedzą, niż on!... Jak zwykle, rogacz!
— Co ty mówisz?...
— Juściż, że tak!... Różnie w tych kajutach i ciemnych korytarzach bywa... Niedarmo przezwano je „rajem“!... Jak mężowie na ląd, na wyprawę albo na robotę, to zaraz tuzin gachów tam pełznie, swej kolei czekając... I taka między nimi powszechna zmowa i zgoda, że małżonkowie dotychczas owe swe damy mają za niewinnych aniołów...
— I to wszystkie tak?...
— Pewnie, że wszystkie... Tego tak już szczegółowo nie wiem!... Moi chłopcy chwalą się, że wszystkie mieli... O jednej Nastazji nie mówią...
— I to z tego powodu myślisz, że nas utopią?... — przerwał Beniowski.
— No nie, nie z tego... Chociaż poniektórzy dowodzą, że każdy z nich babę wziąć był powinien z Bolszej, ale rozumieją, że wtedy niedalekobyśmy dopłynęli...
— Więc myślisz, że z jakiego innego powodu?
— Nie wiem. Miarkuję, że coś... z Ochotynem.