Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaczęto odwiązywać skatowanego od masztu, a pozostałych skazańców postawiono śród pomostu na klęczkach.
Wzniósłszy palce do góry, powtarzali za Chruszczowem rotę przysięgi. Beniowski słuchał z twarzą surową, ale wzrokiem gonił niepostrzeżenie za oddalającem się wolno widmem w szatach zakonnych.
Nie uszło bystrej uwagi Beniowskiego, że ani wykrycie spisku, ani sąd, ani egzekucja, tak niespodziewanie przerwana, nie stłumiły tlejącego wśród załogi wrzenia. Poznawał to po twarzach, po spojrzeniach i dźwiękach odpowiedzi, po milknących nagle szeptach, po tajemniczych znakach, jakie sobie nieraz dawali jego podwładni, przypuszczając, że są niewidziani. Zresztą wierny Urbański doniósł mu nawet z jowialną rezygnacją:
— Musi być, utopią nas te rusaki, panie naczelniku!...
— A co?... Słyszałeś co?...
— Nic nie słyszałem i to najgorsza!... Kryją się, szczególniej przede mną, przed Bielskim, których uważają za obcych, za Lachów... Bo nawet tak jest! Widzę jeno, że wciąż coś na ustroniu knują, szepczą, nie wyłączając oficerów...
— Co ty mówisz?... kogóż widziałeś?...
— A widziałem Łoginowa, Ziablikowa, Popowa... Nawet Kuzniecowa widziałem... Gruba jego baba, która tu na okręcie jeszcze się grubsza zrobiła, trąbiła mu coś bardzo pilnie do ucha