Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niepodobna!...
— A jednak zaczęło się to od czasu, jak wrócili od niego nasi zakładnicy...
— Ha, cóż robić!... Daj ze swej strony baczenie i uwiadom mię, skoro zauważysz coś wyraźniejszego. Pomyślę, może się da co przedsięwziąć. Głównie, żeby robotę szybko kończyli... Idź ich doglądać i naglić, a przyślij mi tu Chruszczowa!
Rozmawiali na brzegu, nieopodal czarnego kadłuba statku, który, podciągnięty do ziemi, podparty z boków tęgiemi balami, przechylony, dudniał od uderzeń siekier i młotków żeglarzy.
Chruszczów rychło się znalazł; sam już szedł ku nim, prowadząc za sobą po aleucku przebranego Rosjanina. Beniowski odrazu w nim poznał wysłańca Ochotyna i czekał nań z niecierpliwością, pokrytą uprzejmym uśmiechem.
— Cóż tam słychać?... Jakże się ma wasz naczelnik a mój przyjaciel, kapitan Ochotyn?... — spytał głośno.
— Kazał się kłaniać Waszej Wielmożności, życzyć wszystkiego dobrego, posyła ten oto list i sto pięćdziesiąt skór bobrowych! Beniowski list otworzył, rzucił nań okiem i kazał wysłańców zatrzymać i uczęstować wódką, napoić herbatą, nakarmić dosyta. Chruszczowa zaś wziął pod rękę i wszedł z nim do swej ciasnej chałupki. Tam zwierzył mu się ze swych obaw i szukał ich potwierdzenia albo zaprzeczenia u przyjaciela. Ale Chruszczow jeszcze mniej