Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Bywałe osoby“ nie zdradzały jednak wcale ochoty do zwierzeń; nawet gdy Gałka przyniósł baryłkę wódki, to choć pili, milczeli uparcie, i musiał Urbański sam opowiadać im cały czas wymyślne historje o antypodach, o skalnych karłach, o pannach południowych, kryjących się pod łabędziemi pozorami, które można schwytać, gdy w noc miesięczną kąpią się w ciepłych jeziorach... Wreszcie o wielkich miastach Zachodu, gdzie ludzie mieszkają piętrami, jedni nad drugimi, jak w wieżach, o chińskim bogdy-hanie, co ma dworzec z porcelany, i innych dziwach. Moskale słuchali i pili, krótkie jeno a chytre dając repliki.
— Baryłkę wódki wypili bez żadnego dla nas profitu!... — skarżył się Urbański Bielskiemu.
— No i waść też coś niecoś łyknąłeś, widzę!...
— Cóż, jakem widział, że nic nie wskóram, to choć w ten sposób chciałem stratę naszą pomniejszyć!... — przyznał się Urbański.
— Byłeś waść nie usnął i ptaszków nie wypuścił!... — Oho, niema obawy!... Nawet podchmielony Urbański jeszcze wart tuzina trzeźwych Azjatów!
Odszedł i usiadł na lawecie, a Bielski wrócił do swej apteczki.
Wielki przypływ morza, chlustając falami aż po załój brzegów, cicho kołysał okrętem. Migały gwiazdy wśród wahających się masztów; poskrzypywały kotwiczne cumy, i od czasu do