Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Usłuchali Moskale, list oddali i podążyli przez zatokę ku widniejącemu wdali obozowisku, mając po jednej stronie bat, a po drugiej szalupę, pełną zbrojnych ludzi.
Wiózł ich Beniowski wprost na okręt, gdyż nie chciał zdradzić odrazu ani ilości swych sił, ani rozkładu pobrzeżnego stanowiska. Niepomału się więc zdziwił i zaniepokoił, gdy spostrzegł, że na statku wcale się na ich przyjęcie nie gotują, że biegają tam bezładnie z wrzaskami po pokładzie, zamiast żeby zebrać się przystojnie u opuszczonej schodnicy.
Naraz Panow przechylił się przez burtę i jął nań kiwać i robić mu tajemnicze znaki; kazał przeto Beniowski wieść przybyszów wolej niewolej na brzeg, zamknąć w swej chatce, a sam w wielkim niepokoju na pokład pośpieszył.
Dostrzegł pod głównym masztem kupkę ludzi z zuchwałem obliczem, zbrojnych w noże, siekiery i obuchy; krzyczeli, wygrażali pięściami, kłócili się z innemi rozsypanemi kupkami po pokładzie pod wodzą Panowa, Longinowa i Stiepanowa, broniących im dostępu do luków i do kajut, do składów broni, do zapasów żywności i wody.
Odrazu zrozumiał Beniowski, o co chodzi, pojął niebezpieczeństwo położenia, płynące z słabości i rozproszenia po całym statku swoich stronników. Natarł więc z Sybajewem i kilkoma przyjaciółmi na buntowników, zanim ci się mogli opatrzyć. Przykładem pociągnęli wahają-