Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co, chłopcyI? Podburzyliśmy lisa! Ha, zobaczymy zaraz, co warta jego skóra!... Niech Winblath weźmie dziesięciu strzelców i sześciu marynarzy do wioseł i niech płynie do tego tam przylądka... A ze mną proszę ośmiu na ochotnika, popłyniemy poprzód bacikiem! Kogo więc ręka świerzbi? Ha!... Niech wystąpi!...
Dużo się zgłosiło, więc wybrał znanych mu lepiej z odwagi i wierności, w ich liczbie, rozumie się, Sybajewa.
Silnie pędzony sześcioma wiosłami bat niedługo wyprzedził ciężką szalupę, a dalej podchwycił go i poniósł chyżo ku przylądkowi silny prąd przypływu. Już chcieli wysiadać na puste piaski i, czekając na pomyślną falę, zatrzymali się o pół stajania od brzegu, gdy wychynęła nagle z za lądowego szpica aleucka bajdara z pięciu ludźmi, kierując się mimo nich ku głównemu obozowisku. Spostrzegłszy jednak bat Beniowskiego, niezwłocznie zawróciła w tę stronę. Poznać było z ubioru, z uzbrojenia i z brodatych twarzy majtków, że są to Rosjanie.
Beniowski kazał skierować na nich nieznacznie muszkiety, poczem machnął im białą chustką:
— Stójcie!... Co zacz jesteście i dokąd jedziecie!?...
— Marynarze jesteśmy, a wieziemy list i pozdrowienie dla komendanta statku „Święty Piotr i Paweł“!...
— A my od naczelnika!... Przybijajcie do batu i dawajcie pismo. Kazał was prosić na okręt!...