Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tylko dowie, wiatr zahuśta was na rejach, dzieci!... Och!...
— Wszystkichby nas wygubił dla swoich zamiarów, okiemby nie mrugnął!... Nie człowiek, lecz zwierz!... A czego chce, kto go wie!
— Jak ginąć, to ginąć, ale choć rozumnie! A tak niewiadomo poco i dla kogo!?
Snuły się poszepty wśród pracujących; uwijał się wśród nich Izmaiłow z Ziablikowem, dolewając oliwy do ognia; kamczadal Poranczin opowiadał okropności o morzu północnem, o mieszkających na wyspie ludojadach z okiem wśród czoła, z kłykastą gębą na żołądku, o jednonogich dziwotworach, co w pościgu za nieprzyjacielem głową własną za nim rzucają, o dziewicach morskich, wabiących głosem i ciałem marynarzy, rozbijających najtęższe okręty uderzeniami swych piersi olbrzymich, rozhuśtanych...
Mądrze jednak Beniowski rozdzielił załogę; wszystkich mniej pewnych kazał na brzeg zsadzić i do lądowej przydzielił roboty. Jednego Stiepanowa zostawił na okręcie pod dozorem czujnego Sybajewa. Posłał więc Izmaiłow Andrejewa do starego buntownika, żeby go do nowego spisku skłonił.
Wysłaniec miał pewne trudności w skomunikowaniu się ze statkiem, gdyż Beniowski kazał odsyłać do siebie wszystkich, którzyby z ziemi znowu na pokład wrócić chcieli, i poddawał ich pilnemu badaniu.