Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w głąb Oceanu. Ale przedtem, aby przekonać się, czy można roboty te przedsięwziąć tu bezpiecznie, wysłał Beniowski do środka wyspy na wywiady raz jeszcze oddział strzelców pod dowództwem Kuzniecowa, gdyż wczorajszy pobieżny przegląd Panowa wydal mu się niedostateczny.
Tymczasem surowo zabronił innym oddalać się dalej jak na sto kroków od postoju, który otoczył czujnemi wartami na okolicznych wzgórzach. Podczas więc, gdy w zatoczce roiło się od ludzi, rozbrzmiewały wesołe śpiewki, wołania, gwar głosów, stuk siekier, pluskania wioseł, podczas gdy bielały tu płótniska namiotów i powiewał wśród dymów ognisk kolorowy sztandar konfederacki nad mieszkaniem Beniowskiego, reszta wyspy, cicha i pozornie pusta, patrzała, zdało się, na przybyszów z pewnem zdumieniem gajami modrzewiowych lasów, już zieleniejących, słonecznemi plamami swych nietkniętych rozłogów i śniegowemi szczytami niedalekich gór. Pustynne morze łuszczyło się wokoło modro-złotą łuską. Nigdzie nic nie było widać, ani fok nawet, ani siwuszów, ani wielorybów, zwykłych tych wód mieszkańców — odpłynęły pewnie zażywać wczasów w ten dzień ciepły i pogodny, gdzieś ku brzegom mniej stromym i mniej skalistym, ku rewom płytszym i obfitującym w bogatsze pożywienie. Jeno czajek białych, brunatnych albatrosów i czarnych bakłanów latały chmary nieprzebrane nad urwistemi przy-