Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cych się z sobą wałów, wśród wielkiego kołysania się statku, który zupełnie utracił wszelki posłuch dla rudla.
Po trzykroć tak nadaremno zbliżał się Czurin do brzegów; zniechęcona załoga poglądała wyczekująco na Beniowskiego, pewna, że zaprowadziłby ją, gdzie chce, byle wziął na siebie kierownictwo. Ale Beniowski przypatrywał się spokojnie manewrom, nie biorąc żadnego udziału w niefortunnych wysiłkach, nie wypowiadając swego zdania, nie zdradzając go nawet poruszeniem.
Za trzecim razem jeno, gdy byli blisko ziemi, znowu kazał z armat wypalić. Wtem w mierzchnącej dali wzburzonego morza mignęły krwawe błyskawice i głuche huki muszkietów przebiły ryk sztormu.
— Nasi!... Nasi!...
— Są!...
— Jadą!...
— Ognia, raz jeszcze! Znowu zahuczało działo, i znowu odpowiedział mu krótki błysk i cichy stuk muszkietowych strzałów.
Nie było wątpliwości, że to Kuzniecow. Trudno jednak było wymiarkować, czy z brzegu strzela, czy płynie już ku nim po morzu.
Dopiero po dobrej godzinie, gdy, opanowawszy kierunek statku, zawrócili na nowo ku ziemi, dostrzegli w ciemnościach łódź, lecącą ku nim na pianach.