Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fala podbijała tył statku, nurzając mu dziób głęboko w zielono-szare tonie.
Niech spróbują!... — odrzekł wreszcie Beniowski. — Możesz pójść powiedzieć Czurinowi, że pozwalam.
— To... nie... poprowadzisz go sam!?... Zawszeby to ludziom dodało odwagi i otuchy!...
— Nie!... Pozwolić — pozwalam, ale sam ręki do tej wyprawy nie przyłożę. Czy ty wiesz, co to za brzeg i kogo tam zastaniemy!?... Gdybyśmy weszli przyzwoicie do przystani, co innego... Ale tak wyrzuceni na błota, niby ogłuszona ryba, znajdziemy się zupełnie w cudzej mocy...
— Jeszcze gorzej będzie, gdy znajdziemy się w mocy własnych głupców... Już przecie nieraz widziałeś, do czego są zdolni!...
— Więc dlatego zezwalam, niech Czurin prowadzi!...
Pobiegł Chruszczow do Czurina na mostek kapitański z radosną nowiną, lecz ten długo kręcił głową, zanim zgodził się na zmianę manewrów. Kazał przedewszystkiem zwinąć prawie wszystkie żagle, aby ułatwić sobie zwroty i osłabić uderzenie, poczem pędzony wyłącznie siłą wiatru, bijącego w korpus okrętu, zapuścił się ostrożnie w chaos wirów i kamieni nadbrzeżnych. Tu wszakże spotkał tak silne wsteczne prądy, że wiatr ich zmóc nie był w stanie i poniosły one okręt zpowrotem w otwarte morze wśród okrutnego huku i rechotu zderzają-