Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bądź dobry, weź ludzi i rozpędź zbiegowisko. Żeby wszyscy zaraz szli na miejsca do swych robót. A resztę zepchnij do kajut... Tych, co się będą opierali, prowadź tutaj!... Niech raz na zawsze zapamiętają, że nie oni rozkazują, lecz ja, skoro mię naczelnikiem wybrali!... Wy zostańcie, zostańcie, zaczekajcie!... — kiwnął na wysłanników, którzy zbierali się do odejścia.
Baturin spełnił rozkaz; do oddziału, robiącego porządek, przyłączyli się wszyscy oficerowie, nie wyłączając Stiepanowa, oraz strzelcy Urbańskiego. Pokład z kłótników niebawem oczyszczono. Kilku oporniejszych stawiono zaraz przed sąd i zamknięto w turmie. Pozornie uciszyło się, lecz Beniowski, dla uniknięcia dalszych rozruchów, kazał statek niezwłocznie z wiatrem obrócić i rychło kuszące wyspy znikły z przed oczu załodze. Wśród pustego, przysnutego mgłą i zbałwanionego szeroką falą oceanu jeno tu i tam wyskakiwały potworne cielska wielorybów, igrających ze sobą i wyrzucających wysoko wgórę wodotryski.
Śnieg i deszcz nie przestawał padać. Załoga, zwolniona od robót na rejach pomyślnym wiatrem, miała dużo zajęcia przy zeskrobywaniu i obijaniu z pokładów oraz masztów naledzi. Kazał też Beniowski opatrzeć dobrze szalupę i mały ratunkowy bacik, co podwieszony na hakach bujał w tyle okrętu nad rudlem, gotowy w każdej chwili do spuszczenia.
Urbański, zadowolony, że górę wzięło jego