Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nas łacno nie zwojują, a co do tego, to już my sami zabiegać musimy, żeby to czuli. Rozumiesz!?... Nie dąsaj się więc, nie wymyślaj, idź do swojej Agafji i wysap się... a do mnie przyślij Chruszczowa i Baturina... Muszę z nimi pogadać, gdyż zamierzam niebawem udać się do wioski Taju z przyzwoitym konwojem, aby mu złożyć wizytę, a następnie zobaczyć przyrodzone przymioty tej wyspy... Muszę też z Onahą o pewnych politycznych rzeczach pogadać, co doprawdy źle na nasze położenie nie wpłynie!...
— Zapewne, Beniowski... ty zawsze sposób znajdziesz!... Wierzę w ciebie, jak w Boga!... Doprawdy... ale zawsze lepiej, żebyśmy na tej kusicielskiej wyspie za długo nie popasali... Wierz mi, znam ja moich zuchów!... Niema gorszych, gdy raz przekroczą granicę zakonu... A burzycieli wśród nas samych też nie brak!...
— Dobrze, dobrze!... Już idź, przyjacielu.... Nie wątpię o szczerej twojej dla naszej wyprawy życzliwości, ale i ja też jej źle chyba nie życzę!... A gdzie Sybajew?...
— O Sybajewa nie pytaj!... Śpi, mając po dziewce z każdego boku!...
— Ewa zgrzeszyła, Adama skusiła!... roześmiał się Beniowski, przypominając sobie psalm sekciarski.
— Oj, skusiła, skusiła!... — powtórzył już udobruchany Kuzniecow.
Odszedł uspokojony i o wiele weselszy.
Beniowski, po krótkiej rozmowie z Chru-