Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cują, jak senni... W obozie, jak w zamtuzie, wszędzie dziewki siedzą, żrą, wyłudzają rozmaite fatałaszki u majtków, a to i kradną poprostu... Zobaczysz, zobaczysz, co z tego będzie!... Swary, grzech, bijatyki!...
— Do swarów i bijatyk nie dopuścimy, a grzech wypłoszymy, da Bóg, przy pomocy twoich psalmistów!... — roześmiał się Beniowski.
Uśmiechnął się i Kuzniecow, ale twarz mu niezmiernie wyciągnęła się i zmartwiała, gdy, wyszedłszy przed próg szopy, nie znalazł nigdzie przysłanych dziewcząt. Jeno ci, co przynieśli żywność, siedzieli na piętach pod ścianą i rozmawiali półgłosem ze sobą.
— Gdzie jest dziewka?... — pytał gestem i łamanym językiem Kuzniecow.
— Dziewka... chody... Dziewka „urus taskaj!... — odpowiedzieli chórem krajowcy, szczerząc żółte od tytoniu zęby.
Roześmiał się Beniowski, patrząc na ich zadowolone i figlarne miny.
— Może to i lepiej!... Obraziliby się jeszcze, że my je tak odsyłamy im... nietknięte. Co kraj, to obyczaj!...
— Ależ tak nie można!... Ty nie wiesz, co się tam dzieje!... I któż je wziął? — burzył się Kuzniecow.
Pobiegł do szyldwacha i groźnie go rozpytywał.
Beniowski zdala słyszał, jak ten mu wyjaśniał, że ludzie Chołodiłowa przyszli po obieca-