Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myśl, że ja przeciwny twym planom jestem... Owszem, rozumne są plany twoje, jeno bardzo obszerne i głębokie, więc ja przez swoją prostotę zrobiłem tak sobie, nic nieznaczącą uwagę... Ty zapomnij o niej!... Uczynię jednak wszystko, co mi pan mój i przełożony Ochotyn w tym swoim liście nakazuje... Do widzenia więc, do jutra!...
Odszedł, kłaniając się nisko, a Beniowski pośpieszył do obozu, gdzie przez noc całą szła przy blasku kaganków pochodni usilna praca nad wyładowaniem i reparacją okrętu. Szalupa i bat wciąż krążyły między bladym brzegiem i atramentową plamą „Piotra i Pawła“, ledwie rysującą się na tle ciemnych, spokojnych wód zatoki ze złotemi odbiciami drżących ponad niemi gwiazd.
Późno w nocy wszedł Beniowski na chwilkę do szopy, gdzie, prócz cenniejszych towarów, umieścił chorych oraz kobiety, pod nadzorem Medera i Bielskiego. Ten ostatni jeszcze nie spał. Przy świetle kaganka pochylony nad paką w kąciku zwijał jakieś ruloniki i torebki.
— Wszystko zamokło, odwilgło! — żalił się Beniowskiemu, który zatrzymał się koło niego.
— Jakże się ma... Nastazja? — spytał ten po polsku.
— Śpi. Dobrze się ma!... Wszyscy lepiej się poczuli, gdy wydostali się z okrętowego zaduchu i ciasnoty. A długo tu postoimy?
— Nie wiem jeszcze!
— Ach, gdyby tak choć dni parę!... Możnaby