Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystkich na nogi postawić!... Nagotować odwaru z jarzyn świeżych... Może jaki drób się znajdzie, kury albo kaczki, jaja?... Co?... Ale, ale, cóż ci ten stary krajowiec przyniósł?
— Jaki krajowiec?...
— A nie wiesz? Był tu przed chwilą. Od godziny czatuje na ciebie, mówi, że ci przyniósł jakiś podarunek... Lecz do obozu iść nie chciał... Tutaj wciąż krążył... Tajemniczy jakiś... Mówi po rusku, ale z twarzy podobny do tubylców...
— Gdzież on jest?
Wyszli razem przez drzwi i rozglądali się w ciemnościach, gdy wtem tuż blisko oddzieliły się od ściany dwa cienie i zbliżyły ku nim pokornie.
— O, to on!... — szepnął Bielski.
— Kto jesteś?...
— Ja... tutejsza, a ty jest... Benioszka?... — odpowiedział cień łamaną ruszczyzną — ja chcieć z tobą pogadać... oko na oko...
— W takim razie chodźmy!... — rzekł Beniowski, cofając się za próg szopy.
Bielski pobiegł po swój kaganek i świecił im, gdy między beczkami i skrzyniami towarów przechodzili w kąt budynku, oddzielonego kotarą na gabinet i sypialnię dla Beniowskiego.
Znalazłszy się tam, stary zaraz przysiadł na rozpostartej na ziemi macie, a tuż za nim przykucnął chłopaczek, którego on przyprowadził ze sobą. Stary miał na sobie piękny biały kaftan z włókien pokrzywy, wyszyty na brzegach, odoł-