Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ochotyn zaś, to on choć dziś niby buntownik, jutro może być najpierwszą przy tronie osobą, w razie zmiany... Takeś sam mówił? Czy nieprawda?... Jesteś aż nazbyt ostrożny, więc i nas pewnie zrozumiesz, bo przecież nie więcej my o was wiemy, niż wy o nas, co? Tyle tylko pewnego, żeście Ochotyna widzieli, ale poco tu płyniecie i czego szukacie, tegoście nam nie powiedzieli... Nie do „Rasiei“ przecie tędy na południe płyniecie, nie na Amur i nie do Chin?... Więc gdzie?... Przyznaj się, że Alaksynę brać chcecie! Bądź szczery, a wtedy pogadamy i być może pomożemy wam, jeżeli okażecie się dość silni, aby taką rzecz zrobić i sprawa będzie warta zachodu... Przyglądam ja się wam cały czas i widzę, że macie u siebie ład i sprzęt też macie niezgorszy i broń, ale... żeby się Ochotyn zgodził was popierać, to tego nie wiem, bo w takim razie pocóżbyście ten list przed nami kryli i on sam pocoby do krajowców pisał, a nie do nas?... Przecie oni go zdradzą zaraz przed swoimi pobratymcami... na Alaksynie!
Milczał Beniowski, wąs kręcił i bystro patrzał na mówiącego, który tym razem oczu nie opuszczał, owszem sam na Beniowskiego wciąż jastrzębim okiem poglądał.
— Widzisz, przyjacielu... — zaczął wreszcie cichym głosem Beniowski. — Mylisz się, sądząc, że Alaksynę brać chcemy, lub że wogóle po zdobycz tu przyjechaliśmy. Nie o to chodzi!... Cóż z tego, choćbyśmy zdobyli soboli i bobrów dwa