Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dostają ją ryżową od Japończyków...
— Aha!... Więc ci przyjeżdżają aż tutaj!...
— Nie wiem... Sam ich nie widziałem... Podobno przyjeżdżają do wysp zachodnich!... — odrzekł Moskal niechętnie. — Zresztą i sami wyspiarze pędzą gorzałkę z korzonków, ze soku drzewnego oraz muchomorów... — dowodził, a spostrzegłszy działa zataczane przed drzwiami szopy, zawołał zmieszany: — A co to?
— To... dla... wiwatów!
— Niech Bóg uchowa!... Nie strzelajcie!... Zlękną się i uciekną w puszczę, w głąb wyspy, gdzie nikt ich nie znajdzie!... Lepiej ten proch nam oddajcie, bardzo nam się przyda!
— To macie działa?
— Nie, dział nie mamy, lecz będziemy mieli... na tych okrętach, które budujemy dla Ochotyna.
— Powiedz mi nareszcie, Sałazow — zaczął poważnie Beniowski — czy ty jesteś stronnikiem Ochotyna, czy nie?
— Owszem, jestem stronnikiem Ochotyna!... — odrzekł ten z pewną rezerwą. — A dlaczego?...
— Dlatego, że on mię prosił, bym tego listu nie oddawał nikomu, jak jego żonie oraz jego... stronnikom. Wiesz, że on jest nieprzyjacielem rządu i buntownikiem, tymczasem wobec tego, co wykrzykiwał ten twój pierwszy towarzysz u nas na okręcie i co ty czasami mówiłeś, nie wiem, co o was sądzić!...
— To on tak tylko... na wszelki wypadek!...