Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Moskale przyglądali się wszystkim ciekawie, poczem zaczęli się żegnać, oświadczając, że musszą odejść, aby zwołać swoich tu mieszkających kolegów oraz celniejszych wyspiarzy, aby ci co prędzej oddali przybyłym ceremonjalną wizytę.
Po ich odejściu Beniowski jął rozpytywać starców, co zacz są, gdzie reszta ludności, gdzie przebywają ich Tajowie. Wreszcie obdarował krajowców drobiazgami, poczęstował tytoniem oraz galetami i prosił, aby upewnili ludność, że nic jej nie grozi, że może swobodnie do obozu uczęszczać i przynosić dla wymiany żywność i swoje wyroby.
Odeszli uradowani, a wkrótce z pobliskich zarośli, z poza zasp piasku, zaczęły się wysuwać grupy wyrostków i bab i zbliżać ku wrzącemu ruchem obozowi, gdzie rozbijano białe namioty, palono ognie, gdzie migała w słońcu broń, powiewały barwne chorągwie i ludzie przyjezdni, brodaci, rośli, dziwacznie odziani, ruszali się, krzyczeli i robili tysiące ciekawych, tajemniczych rzeczy.
Niebawem na granicy obozu, ochranianej przez łańcuch straży, zgromadził się spory wianek tubylców: śniadych, kudłatych, obnażonych do pasa mężczyzn z wzorzystemi przepaskami na głowach, kobiet w długich skórzanych lub łyczanych kaftanach, zupełnie gołych dzieci oraz wyrostków z wąziutkiemi przepaskami na biodrach.
Wreszcie zjawiły się i młode kobiety oraz