Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziobem wzdymające się wysoko, wdzierające na sam pokład burzyny Oceanu, zatoczył łuk i wyrwał się ze zdradzieckich nadbrzeżnych prysków. Mistrzowski manewr udał się, wywołując zachwyt w sercach wszystkich znających się na rzeczy żeglarzy. Szarpnięci gwałtownym, niebezpiecznym, ale zbawczym ruchem okrętu, ludzie potoczyli się i popadali na pokładzie, jak garść uderzonych kręgli, a gdy zerwali się na nogi, statek się już wyprostował i płynął, prawie nie kołysząc się, po spokojnych głębinach, choć drżał jeszcze w swym kadłubie, jak drży dobry rumak po dokonanym nadmiernym wysiłku.
Beniowski natychmiast przeprowadził śledztwo w sprawie wynikłych nieporządków. Nikt już dobrze nie pamiętał, jaki ich był początek, kto rzucił pierwszy popłoch. Stwierdzono tylko, że przyczyną nieszczęścia stał się... przetarty sznur rudla.
Niektórzy twierdzili, że sznur został przecięty.
Głośno szemrano:
— Do brzegu!... Zaraz do brzegu!... Czego zwłóczą panowie oficerzy!... Im dobrze: śpią, siedzą w cieple, a my wciąż na rejach!...
— Racja!... Łatwo się rządzić... Niechby sami porobili!... Co, nieprawda?...
— Pewnie, że prawda!...
— I czego szukają wśród tych skał!?...
— Woda się leje do środka okrętu, jak do