Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech... Wynoś się, pókiś cały!... Dosyć panowania!...
— Albo siadaj z nami!...
— Siadaj z nami, Beniowski!...
Rozlegały się urywane głosy, podczas gdy statek istotnie chwiał się niezgrabnie, i siwe czuby bałwanów coraz z rykiem wzlatały powyżej burt to z tej, to z tamtej strony...
— Pierwszy, który się ruszy, dostanie kulą w łeb!... — krzyknął Beniowski. — Hej, Czurin, biegnij, zobacz, co się stało ze sternikiem... Dlaczego statek nie słucha rudla?... Sybajew, każ Urbańskiemu zebrać ludzi, tu do mnie!... — rozkazywał nadbiegającym zewsząd w wielkim popłochu majtkom i oficerom. Za nimi pędziły z jękiem nawpół odziane kobiety, a w końcu szła Nastazja, prowadzona prawie gwałtem przez Stiepanowa. Meder z Bielskim wlekli za sobą pudło z lekarstwami.
— Giniemy!... Ratuj się kto może!... Łodzi dla kobiet!... — wołał ktoś przejmującym głosem.
— Na miejsca, na miejsca!... Wszyscy na miejsca!... Nic się jeszcze nie stało!... — uspokajał Czurin przez tubę z kapitańskiego.
— Żagle... żagle!... Zapomnieliście o żaglach!...
— Zwinąć resztę żagli!...
— Nie, przeciwnie, rozpuścić!...
W tym rozgardjaszu nawet doświadczeni żeglarze stali bezradnie, nie wiedząc kogo słuchać.
Beniowski szybko wdrapał się na mostek