Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i potoczył wśród ryku bałwanów, szturmujących do burt i wlewających się na pomost.
— Cóżby to znaczyć mogło? Czyżby na rafę trafili? Ale nie, statek płynie!... — rozmyślał Beniowski, narzucając pośpiesznie wierzchnią szatę.
Jakieś kroki biegły ku niemu korytarzem. Gdy otworzył drzwi, spotkał się twarzą w twarz z Chruszczowem. Stał blady, jak śmierć, w blassku ledwie dniejącego świtu!
— Uciekają!... szepnął. — Już spuszczają szalupę!...
— Z jakiego powodu?...
— Nie wiem!... Wadliwy w ciemnościach manewr okrętu... Tu prądy jakieś szalone... Słyszysz, jak biją!?... Powiadają, że statek wpadł na skały!...
— Kto był na wachcie?...
— Popow!...
— Ach, niedołęga!...
Rozmawiali gorączkowo, biegnąc ku środkowi, gdzie niesforna kupa ludzi usiłowała dźwignąć na blokach szalupę.
— Stać!... Kto wam pozwolił!?... — krzyknął Beniowski, zastępując im drogę z pistoletem w ręku...
— Ha, przyszedł nareszcie!... Jest!...
— Co go tam słuchacie!... Za późno!...
— Wal, ciągnij!...
— Zaraz koniec będzie!... Zalewa już!... Słyszycie... Co tu teraz gadać!...