Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pierwszy wszedł Kuźniecow i, złożywszy krótki ogólny raport, odszedł z Beniowskim na stronę. Tu mu powiedział, że stąd jest niedaleko do Alaksyny i do wielkiego lądu Ameryki, że wyspa, która widnieje przed nimi, zwie się Wielki Kadjak, a ta ku wschodowi, którą już minęli, jest wyspą Lisów Czarnych.
Gdy chciał na nią wylądować, obskoczyli go nagle dokoła wyspiarze z piórami na głowie, w dzidy i strzały uzbrojeni, z postawy i mowy podobni do Aleutów; z gestów ich można było poznać, że chcieli mu bronić wstępu na ziemię.
— Wtedy spytałem ich, jakeś kazał, przez aleuckiego tłumacza, czyli nie znają Ochotyna, gdyż mamy od niego do nich zlecenia i list... Wtem wyskoczył niespodzianie z tłumu jeden z brodaczy, którego tu przywiozłem, i zapytał po rosyjsku, gdzie widzieliśmy Ochotyna i czego żądamy?... Odpowiedziałem, że na to odpowiedzieć może jedynie nasz naczelnik, jenerał Beniowski, przebywający na okręcie widniejącym opodal... Że jednak wiem, jako w przyjacielskich on pozostaje z Ochotynem stosunkach, poprosiłem więc ich, aby opuścili zwrócony ku nam oręż i zechcieli udać się sami na statek.
— Moskal coś im tłumaczył — ciągnął dalej Kuźniecow. — Jakiś czas wahali się i nawet żądali, abyśmy przedtem poszli do ich wioski i sprawę przedstawili ich „taju“. Oparłem się temu, dowodząc, że późno jest i że mam rozkaz powrotu przed wieczorem. Wtedy, po krótkiem