Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łych, ucichających zwolna falach, zagrał srebrem w ich grzywach perłowych.
W dymach osiadających mgieł zasiniał daleko na południu wysoki ląd. Ku niemu popłynęli, biorąc wiatr wszystkiemi żaglami.
W odległości pół mili od brzegu kazał Beniowski żagle zwinąć i wysłał łodzią szesnastu ludzi zbrojnych pod wodzą Kuzniecowa wraz z Winblathem dla zlustrowania wyspy. Okręt płynął małemi żaglami za łodzią wzdłuż samego strądu; rychło wszakże szalupa znikła w wąskim kanale, przed którym Beniowski kazał zadrejfować, nie śmiejąc weń wejść.
Całą resztę dnia strawiono na pompowaniu wody, na utykaniu szpar i reparacji szkód, poniesionych w ostatnim szturmie. Żądna wypoczynku załoga z niecierpliwością oczekiwała powrotu wysłanych na zwiady towarzyszów. Dopiero przed samym wieczorem na łuszczącem się srebrno, ciemniejącem już morzu ukazał się ciemny punkt.
— Szalupa!... Dwie szalupy!... — zawołano z bocieńca.
Kto żyw, wyległ na pokład. Jedną odrazu poznano jako swoją; w drugiej, gdy się zbliżyła, obaczono gromadę wyspiarzy, w których bez trudu rozróżniono po odzieży oraz obliczach Aleutów. Przewodziło im dwu brodatych Moskali.
Beniowski na wszelki wypadek powołał pod broń Urbańskiego i postawił u dział kanonierów. Poczem kazał zrzucić przybyłym schodki.