Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nam się dosyta nacieszyć, żeby przedłużył tu pobyt...
— O nie!... Przeciwnie, śpieszyć się trzeba, śpieszyć... żeby raz z tem skończyć!...
Spojrzała na ciemny, ogromny kadłub statku, który leżał na boku wyciągnięty na piasku, jak martwy wieloryb. Dokoła niego i po nim samym pełzali ludzie, stukali siekierami, strugali heblami, zgrzytali piłami, skrobali, wbijali, dłubali. Siwe dymy płonących wokół ogni owijały ich ruchomemi girlandami i mocny aromat grzanej w kotłach smoły rozchodził się daleko. Wśród pracujących wciąż to tu, to tam migały postacie Czurina, Beniowskiego i Sybajewa i tęskna pieśń chóralna leciała po ziemi, budząc echa w rozłogach:

To nie brzózka z jarzębiem się splata,
To nie trawka owija bylinę,
To nie siostra tuli się do brata —
To junacy zbierają drużynę...

Skacze fala na wybrzeżną skalę,
Ryczą piany pod stopą dziewczyny...
Oj, przestoisz ty życie tu całe,
Bo nie wróci już nikt z tej drużyny...
............

— Dokąd się śpieszyć?... Abo nam tu źle?... — mówiła śpiewnie Agafja, oskubując z niechcenia kwiaty.
Wesołe jej oczy to ślizgały się po mocnych postaciach pracujących na brzegu mężczyzn, to